Christus vivit „Czułość i pokora Ojca. Młode serce”

#DARświadectwa#ChristusVivit#CzułośćipokoraOjca#Młodeserce

Wybierając ten fragment CV, myślałam o tym długim procesie, przez który Bóg mnie prowadzi oraz o momencie tu i teraz, w którym dotyka na nowo mojego serca. Z Panem Bogiem chodzę tą naszą wspólną drogą 23 lata, ale tak bliżej i świadomiej od 8 lat, od momentu, kiedy doświadczyłam jego wielkiej namacalnej obecności, bliskości i miłości, a właściwie był to moment kiedy ją przyjęłam i zobaczyłam tą łaskę, którą przecież nieustannie mi dawał od momentu urodzin. Tak się dzieje co jakiś czas, gdy znowu odwracam mój wzrok, a On znowu otwiera mi oczy i uświadamia jaką jestem obdarowaną szczęściarą. Dostaje wtedy po głowie, ale z wielką czułością i miłością. Taka lekcja pokory i świadomości, że On jest ukochanym Ojcem, który daje wszystko, a fundamentem tej Jego miłości jest pokora. Niedawno byłam na rekolekcjach u sióstr Zawierzanek, gdzie ponownie mogłam otworzyć swoje uszy i serce na Jego słowa, w ciszy cierpliwie słuchać. Znów przylgnąć do Niego. Zobaczyłam tam jak Bóg od jakiegoś czasu mnie bardzo urealnia. Moja wiara nie jest wiarą od modlitwy do modlitwy, od rekolekcji do rekolekcji, od emocji do emocji, ale staje się coraz bardziej wiarą życiową, w której chodzę sobie z Bogiem, a on systematycznie mnie wychowuje, oczywiście przez swoje słowo i modlitwę, ale równie mocno przez KONKRETNE SYTUACJE ŻYCIOWE, spotkania, które nie zawsze są przyjemne, ale uczą bardzo wiele. Bóg coraz bardziej poszerza moje wnętrzne do przyzwolenia na cierpienie i ból, który jest dobrym trudem współistniejącym z miłością. Daje szczęście miłowania, które jest wtedy gdy cierpienie i radość stają się jednym, a łączy je miłość. Miłość to największa wartość w której wszystko się zcala. Bóg poszerza moje serce do tego by towarzyszyć innym w ich doświadczeniach. Piękne to i wzruszające, jak widzę, że on ogarnia każdy moment i jest Bogiem bliskim. Realne wydarzenia, realny Bóg, działający w ludziach, spotkaniach i sytuacjach. Od jakiegoś czasu widzę coraz bardziej ten proces decyzji i działającego w nim Boga, który uczy mnie kochać w sposób pokorny. W sposób uznający moją bezradność wobec tego, że ktoś ma inaczej, że nie wszystko zrobię o własnych siłach, że nie jestem panem swojego życia, ale wszystko co mam jest wielkim darem. Uczy mnie pokory i miłości wobec mojej rodziny, otwiera mnie na nich i uczy języka drugiego człowieka takiego jaki jest, nawet jeżeli często nie jest to takie jakie bym chciała. Uczy mnie szanować etap każdego człowieka, nawet gdy bardzo mnie to wkurza. Jezus uczy mnie wychodzić z pokorą wobec niesprawiedliwego osądzenia na studiach, aby pokazać, że moja wartość jest w nim, a nie w tym co ktoś mówi na mój temat. Uczy mnie słuchać, gdy ja już bardzo chce powiedzieć swoje trzy grosze. Uczy mnie, że każdy człowiek niesie ze sobą jakąś historie i należy się mu w niej głęboki szacunek. Na ostatnim wyjeździe, zobaczyłam to jasno i znów się zetknełam z Bogiem pokornym, zależnym i ubogim, który bez mojego szczęścia nie będzie szczęśliwy. Który mówi: „Chce od Ciebie zależeć”, ponieważ miłości nie daje się pogodzić z wolą niezależności. Zobaczyłam Go właśnie takim, który schyla się z pokorą do mnie, całuje w czółko jak Ojciec i nie wypomina niczego. Schyla się do mojego poziomu, a nawet schodzi jeszcze niżej i poddaje się mi. On uczy się mojego języka, by móc się ze mną skomunikować tak jak Ja potrafie. Sam Bóg schyla się pode mną by umyć mi stopy, by za mnie umrzeć, a gdy największy schyla się z szacunkiem przed najmniejszym, mamy do czynienia z miłością w pełni wolności i potęgi. W tym czasie, poczułam wielką wdzięczność i wzruszenie, za to, że ktoś tyle dla mnie robi i zapragnęłam kochać właśnie w taki sposób, uczyć się choć troche tego innego, często bardzo trudnego, wyczerpującego, nieznanego mi języka drugiego człowieka. Gdy już to się dzieje, zaczynamy rozmawiać i dotykamy istoty, a coś co wyprowadzało mnie z równowagi, denerwowało i odcinało od innych, zaczyna być darem i wielką szansą do wyjścia komuś naprzeciw, przynosi zrozumienie i radość, a często głębokie współczucie. Jest to też moment do wyjścia naprzeciw samemu sobie, bo przecież to są właśnie te momenty, kiedy zachowuje moje młode serce na dłużej. Bo moja młodość to ciągłe powroty do pokory i gotowość do zmian, do oczyszczania się i wychodzenia naprzeciw samej sobie. Stawania się sobą jeszcze pełniej. Kochać to chcieć być „przez kogoś”, czyli przyjąć dar i „dla kogoś”, czyli dać dar. Jest we mnie ten lęk przed taką „dorosłością”, która odbiera właśnie tą umiejętność zmiany i empatii wobec ludzi i świata. Dorosłość, która odbiera to miłosierne i otwarte spojrzenie, a wsadza w schematy i rutynę. Jednak wiem że nie do takiej młodości jestem zapraszana przez Boga. Chce być w nim spokojna, bo mam to głębokie marzenie, by stawać się takim zdrowym dorosłym, który owoce swojej młodości ciągle będzie zbierać i pogłebiać, mam taką nadzieję i chce zachować tą ufność, że w nim jestem bezpieczna, że w tej drodze zawodowej, narzeczeńskiej, a potem małżeńskiej, jak już się fizycznie zestarzeje, On dalej tak samo będzie mnie szturchał po głowie, tak czule jak przystało na Ojca i przypominał mi o moim młodym sercu. O pokornym sercu, gotowym do odnowienia, wskazując mi na sytuacje i życie w którym mnie postawił.

Agata

Fragment z Christus Vivit 158-162